To był chłodny, jesienny dzień. Razem z przyjaciółką wracałyśmy właśnie z koncertu, który odbywał się w Łodzi. Właściwie to miałyśmy wracać, ponieważ uciekł nam ostatni autobus. Załamane z pustymi kieszeniami błąkałyśmy się po Łodzi pogrążonej w mroku i skąpanej w deszczu. Zbliżała się już bowiem północ, a na nas nie było ani jednej suchej nitki. Starałyśmy się znaleźć jakiś transport lub nocleg, jednak z brakiem jakichkolwiek środków zdawało się to niemożliwe. Pogrążone w rozpaczy, bez nadziei na pozytywne rozwiązanie tej sytuacji postanowiłyśmy spróbować złapać stopa na jednej z najbardziej ruchliwych dróg Łodzi. Przez dobre pół godziny stałyśmy trzymając kawałek kartonu z rozmazanym napisem „Kraków”, na próżno. Kolejne samochody mijały nas z zawrotną prędkością rozchlapując kałuże. Co jakiś czas zatrąbił mijający nas tir. Mogłabym z przekonaniem powiedzieć, że był to najgorszy dzień mojego życia. Jednak zdarzenia, które miały miejsce później uniemożliwiają wydostanie się tych słów z moich ust. Zrezygnowana usiadłam na chodniku, jednak w mojej przyjaciółce tlił się jeszcze ostatni płomyk nadziei. W pewnym momencie poczułam jak ogromna kałuża oblewa mnie od stóp do głów. Na usta już cisnęły mi się niecenzuralne słowa, gdyby nie fakt, iż kałuża ta wydostała się spod kół samochodu, który zatrzymał się obok nas. Masywne drzwi czarnego audi otworzyły się i z pojazdu wydobył się męski głos.
- Wsiadajcie, podrzucimy was.
Nie czekając na drugie zaproszenie wsiadłyśmy do ciepłego samochodu. Akurat mi przypadło miejsce obok kierowcy, natomiast moja przyjaciółka usiadła na tylnym siedzeniu obok dwóch chłopców, którzy prawdopodobnie zaliczyli zgona. Wtedy dopiero przyjrzałam się uważnie naszemu wybawcy. Przenikliwe zielone spojrzenie, szeroki uśmiech i zielona czupryna. Musiałam pewnie wyglądać bardzo głupio.
- Ty... ty... ty jesteś...
- Mikey. - nie pozwolił mi dokończyć - A teraz zapnij pasy.
Zrobiłam to, co kazał mi zielonowłosy kierowca. A potem starałam się dłużej nie spoglądać na niego tak, jakby był złotym runem. Po około pół godziny drogi, którą przebrnęliśmy w milczeniu oglądnęłam się za siebie. Dwójką chłopaków, którzy ucinali sobie drzemkę okazali się być Ashton i Calum, którzy również należeli do zespołu 5SoS. Moja przyjaciółka natomiast miała minę małego, uradowanego pieska. W końcu uwielbiała ten zespół i prawdopodobnie w tej sekundzie spełniało się jej największe marzenie. Kierowca zauważył, że spoglądam do tyłu, dlatego postanowił przerwać tą niezręczną ciszę.
- A, tak. Moi kumple. Trochę przesadzili z alkoholem na imprezie, dlatego musiałem ich ugościć na tylnym siedzeniu.
- Ty nie piłeś? - zapytałam
- Spokojnie, jestem na tyle dużym chłopcem, że wiem czym się kończy jazda po alkoholu. Jestem trzeźwy, jak chcesz możesz sprawdzić. - znów się do mnie uśmiechnął
- A gdzie Luke? - zapytała moja przyjaciółka
- Został w hotelu. Jest lekko przeziębiony.
Dalsza droga była jedną wielką rozmową. Atmosfera była luźna. Kiedy wjeżdżaliśmy do Krakowa Ash przebudził się na moment i nie wiedząc gdzie się znajduje zaczął prosić mamę o butelkę wody. Pół godziny później staliśmy już pod naszym mieszkaniem. Pożegnałyśmy się szybko z chłopakami i z bólem serca opuściłyśmy czarne audi, odprowadzając je wzrokiem aż do zakrętu...
Minął tydzień. Siedziałyśmy właśnie u przyjaciółki w pokoju i słuchałyśmy radia. Obydwie sprawdzałyśmy coś na swoich laptopach wymieniając się co jakiś czas spostrzeżeniami na najróżniejsze tematy. W pewnym momencie dostałam wiadomość na facebooku. Wiadomość od mojej przyjaciółki z linkiem.
- Siedzimy obok siebie, nie mogłaś mi tego pokazać, tylko musiałaś wysyłać? - zapytałam lekko poirytowana
- Och daj spokój i sprawdź to!
Oderwałam się od komentowania zdjęcia znajomego i postanowiłam sprawdzić tą niezwykle ważną wiadomość. Link prowadził do strony na Spotted: Kraków, a wiadomość, którą tam przeczytałam zwaliła mnie z nóg!
Rozpłakałam się jak małe dziecko. Dopiero po kilku minutach otrząsnęłam się i kliknęłam lubię to, a przyjaciółka w komentarzu wrzuciła link do mojego profilu. Na rezultaty nie musiałam długo czekać. Już 4 godziny później dostałam wiadomość od mojego wielbiciela, który proponował wieczorne spotkanie na krakowskim rynku. Oczywiście zgodziłam się.
Razem z przyjaciółką znalazłyśmy najodpowiedniejszy strój jakim były oczywiście moje ukochane jeansy, trampki i koszula w kratę. Niebo spowiły ciemne chmury, ale mimo to udałam się na przystanek tramwajowy i równo o godzinie osiemnastej stałam na krakowskim rynku. Od razu zobaczyłam zieloną czuprynę chłopaka, który nerwowo zerkał na telefon. Szybko podeszłam do niego. Wtedy spojrzał na mnie jak na swojego anioła i delikatnie złapał mnie za ręce.
- Już nigdy nie pozwolę ci tak odejść - wyszeptał delikatnie zbliżając się w kierunku moich ust. Wtedy z ciemnych chmur zaczęły spadać pierwsze krople ciepłego deszczu. To jednak nie przeszkodziło nam w przeżywaniu tej wspaniałej chwili. Widocznie deszcz sprawił, że odnaleźliśmy nasze przeznaczenie.
Wtedy Michael zbliżył swoje usta i pocałował mnie.
1 komentarz:
Bardzo podoba mi się Twój blog ;3 mam na myśli nie tylko jego wygląd, ale także to jak piszesz - lekko i swobodnie, a czyta się prawie tak samo ;dd oby tak dalej.
I obserwuję, oczywiście ;33
Prześlij komentarz